Kiedy po raz pierwszy przeczytałam o kintsugi i filozofii wabi-sabi od razu poczułam, że to wyjątkowe spojrzenie na świat pasuje jak ulał do doświadczania rozpadu związku ale także każdej innej sytuacji kryzysowej w naszym życiu.

Wabi-sabi ceni autentyczność – zachęca, aby dostrzegać piękno w niedoskonałościach – w tym co zwykłe, tymczasowe, nietrwałe, kruche. W tym co się rozbiło na tysiąc kawałków i skleiło z powrotem w całość.

Nasze złote blizny, podobnie jak żyłki w glinianych garnkach, nie są żadną ujmą, są raczej wartością dodaną. Każdy z nas po życiowym kryzysie, rozstaniu wolałby zachować siebie w stanie nienaruszonym – zachwycać doskonałością, czystą symetrią.

W życiu rozbić się można na tysiąc sposobów – jedni pękną pod wpływem presji, stresu, inni przez złe decyzje – swoje, lub innych.
Nie da się cofnąć czasu i wrócić do stanu sprzed momentu rozbicia (kryzysu), nie da się scalić bez śladu tego, co zostało złamane.

 

Znacie opowieść o siogunie Yoshimas Ashikaga?

 

Kiedy przeczytałam ją w internecie poczułam, że rozumiem założenia Kintsugi

„Miseczka pękła w odłamków stos – taki los. Siogun, nie mogąc się pogodzić z tym, że jego ulubiony przedmiot obrócił się w kupkę gruzu wysłał te skorupy do naprawy do Chin. Tam najlepsi rzemieślnicy usilnie próbowali jakoś zaradzić nieszczęściu – połączyć znów łupiny w jedno, posklejać odłamki, załatać szczerby, ukryć ślady rozbicia. Skutek tego był jednak dość żałosny – miseczka wróciła do sioguna na metalowych protezach – ni to ładnych, ni praktycznych. Tak ceniony niegdyś przedmiot wyglądał teraz jak największe dziadostwo – tandetna sklejka, jakieś sterczące druty – próby ukrycia szkody zmieniły niegdyś piękną miseczkę w paskudną poczwarkę.

Siogun z niesmakiem rzucił okiem na owoc wysiłków Chińczyków i natychmiast zlecił swoim poddanym znalezienie lepszego sposobu naprawiania ceramiki. Japońscy rzemieślnicy głowili się i troili, co by z większą gracją posklejać rozbite naczynia. Wreszcie znaleźli rozwiązanie. Tak narodziło się kintsugi – japońska sztuka łączenia złotem tego, co rozbite”.

Podczas gdy Chińczycy za punkt docelowy uznali ukrycie powstałej szkody, japońscy rzemieślnicy przyjęli odwrotną postawę – nie da się cofnąć czasu i wrócić do stanu przedmiotu sprzed momentu rozbicia, nie da się scalić bez śladu tego, co zostało złamane. Zamiast więc ukrywać skutki tego, co się stało, Japończycy postanowili te niedoskonałości nie tylko wykorzystać, ale wręcz wyeksponować. Kintsugi to technika łączenia rozbitych naczyń laką zmieszaną z metalami szlachetnymi, w tym złotem – a przedmioty w ten sposób naprawione mają większą wartość, niż miały przed powstaniem szkody. Złote blizny nie ujmują ich cenie – wręcz przeciwnie – stanowią ich wartość dodaną.

Możemy maskować, kamuflować powstałe pęknięcia – chować niedoskonałości za klejem i drucianymi protezami, lub udźwignąć los godnie – zabliźnić się złotem.

Każdy z nas jest niepowtarzalny i każdy się rozsypie w unikalną kupkę odłamków. Skleić się z powrotem możemy tą samą laką – paradoksalnie więc to, co nas niszczy nas od środka jest dokładnie tym, co łączy nas z innymi.

P/S.

„Złote blizny” wydały mi się idealną nazwą grupy na Facebooku dedykowanej osobom po rozstaniu czy rozwodzie. Jeżeli przeżywasz żałobę po utraconym związku – zapraszam.